Pierwsza ciąża – podjęta decyzja, udaje się od razu. Wielka radość a potem…
Bóle brzucha zwalające z nóg, plamienia.
Wymioty po kilkanaście razy dziennie, dosłownie spałam nad sedesem, czułam się jak wrak.
I tak do 5tego miesiąca.
USG 11-13 tc lekarz ucichł i sprawdza w kółko to samo.
Jego słowa o najprawdopodobniej chorym sercu dziecka rozbijają nasze serce na kawałki.
Zlecono test PAPPa. Długie oczekiwanie na wynik to bezsenne noce, płacz i niedowierzanie.
Gdy idę odebrać wynik od razu proszą o wejście do lekarza, który już ma go w ręku.
Najgorsze myśli w głowie. Gardło ściśnięte tak, że śliny nie można przełknąć.
Lekarz prosi również męża.
Wchodzimy z duszą na ramieniu a słowa wysokie ryzyko trisomii 21 zabierają ostatnią nadzieję.
Słyszymy różne scenariusze ale jeżeli wynik się potwierdzi w żadnym nasze dziecko nie będzie zdrowe.
Decyzja o amniopunkcji podjęta.
Przed skierowaniem na nią odbywa się spotkanie, na którym mówią mi o moim wyborze. Że go mam!
I to ja podejmuję decyzję bo to moje dziecko i nasze życie. Nikt za nas go nie przeżyje.
Żaden poseł, sędzia, lekarz.
Dzień amniopunkcji. W domu spędziłam go w toalecie. W szpitalu czekałam też w toalecie.
Wtedy myślałam, że nie byłabym w stanie usunąć swojego dziecka. Tak bardzo pragnęłam aby było zdrowe.
Badanie trwało chwilę w przeciwieństwie do czasu oczekiwania na wynik.
To były długie tygodnie płaczu.
Nie, nie to nie był płacz. To była rozpacz. Tak duża, że nie umiałam myśleć o niczym tylko najgorszym.
On-line poznałam dziewczynę, termin porodu również na październik, również nieprawidłowe usg w 11-13 tc.
Również czekała na wynik amniopunkcji.
Pewnego dnia leżąc w łóżku zmęczona wymiotami, brakiem snu dostaje od niej wiadomość.
Że wszystko jest źle, że jej córeczka ma każdą możliwą wadę, każda para chromosomów nie jest parą.
Czułam jakby moje serce się zatrzymało, czułam jej ból. I nigdy w życiu tak się nie bałam.
Zaczęłam szukać w pośpiechu swojego telefonu bo być może mój wynik już był.
Telefon znalazłam w łazience. Tam gdzie nie ma zasięgu. Znów zostawiłam go przy sedesie bo spędziłam tam cały poranek.
Akurat wtedy. Kiedy miałam się dowiedzieć jak będzie wyglądało nasze dalsze życie.
Za 5 minut godzina 15. Dzwonię do instytutu – zajęte.
Niezgrabnie wybieram numer ponownie. Odbiera. Słyszy mój złamany płaczem głos i mówi, że przez telefon nie może mi podać wyniku.
Dodaje – Pani Moniko, nie dzwoniliśmy do Pani, proszę przyjść odebrać wynik.
Tego dnia płakałam najbardziej.
Dzwoniąc do męża, mamy. Gdy dzwoniłam do teściowej już nie mogłam nic powiedzieć.
Ona odebrała również zanosząc się płaczem bo wiedziała, że gdyby było źle to dzwoniłby mąż.
Od razu pobiegłam odebrać wynik. Chciałam to mieć na papierze.
Żeby już nikt mi tego szczęścia nie odebrał.
Już nie myślałam co by było gdyby… Na szczęście nie musiałam.
Potem już nawet wiadomość o cukrzycy ciążowej nie była problemem.
Wtedy myślałam, że nie ważne ile i co ale zrobię wszystko byle było mu tam dobrze.
Kontrolne USG serca płodu było stresem ale wtedy już wierzyłam, serduszko będzie zdrowe.
32 tydzień ciąży.
Nad ranem budzi mnie ból pleców, budzę męża.
Ból był coraz silniejszy i pojawiły się skurcze. Mąż dzwoni na pogotowie. Słyszy, żeby podać paracetamol.
Widząc moją reakcje wybiera numer prywatnego pogotowia.
Są już za kilka minut. Jedziemy do szpitala. Zagrożenie przedwczesnym porodem.
W karetce jest coraz gorzej. Wyję z bólu.
Dojeżdżamy na miejsce.
Czekam słuchając przepychanki, że oni nie przyjmą, że za mała ciąża.
Ostatecznie zostaję. Za parawanem, na korytarzu, podłączona do ktg.
Potem co raz zmieniam sale z porodowej na przedporodową, badania krwi, usg. Najprawdopodobniej kolka nerkowa.
Szpital położniczy. Urologa brak. Spędzam tam kilka dni z kroplówką przeciwbólową.
Wymiotuję tak, że nie mogę jeść już w ogóle. Cukrzyca szaleje bo dostaje kroplówki na wzmocnienie.
W końcu jest lepiej.
Po kilku dniach znalazł się urolog. W innym szpitalu. Wiozą mnie karetką z bardzo młodą lekarką.
Wysiadam. W piżamie i szlafroku idę przez SOR. Czekam. Lekarka rozmawia z personelem szpitala.
Siedząc pomiędzy zakrwawionym człowiekiem z prawie odciętym palcem a całą masą ludzi niewyglądających jak okaz zdrowia słucham pretensji personelu szpitala, że nie będą się w to bawić bo nikt im za poprzednie konsultacje nie zapłacił.
Lekarka coś tłumaczy, gdzieś dzwoni. Większość czasu z tych kilku godzin oczekiwania na wizytę spędziłyśmy przed szpitalem rozmawiając to o życiu to o absurdach polskiej ochrony zdrowia.
Na usg urolog stwierdza, że już nic nie ma w nerkach, zostało troszkę piasku. Co miało boleć przy wyjściu już wyszło.
Po kilkunastu minutowej wizycie wracam do wcześniejszego szpitala.
Zostaje kilka dni. Przed wyjściem standardowo usg, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.
Słyszę “małowodzie, nie możemy Pani wypuścić”.
Ostatecznie po za małych przyrostach dziecka i za małej głowie, ogólnie hipotrofii płodu wychodzę do domu po ponad 3 tygodniach.
Przypomnieć, że początkowo zalecano mi na to paracetamol?
W sumie, może jak bym posłuchała to bym nie usłyszała tych wszystkich rzeczy i byłabym spokojniejsza. Kto wie.
Z racji cukrzycy ciążowej już zaraz po wyjściu ze szpitala jeździłam co tydzień na kontrolne ktg.
Leżę w gabinecie sama. Położna wyszła do innych pacjentek.
Słucham bicia serca.
Mój Tadzio będąc w brzucho nie należał do tych z galopującym tętnem.
Taka jego norma to 120 uderzeń na minutę. O 140 czy 160 raczej nie było mowy.
Systematycznie spadające wyniki zwiększyły ale moje bicie serca.
113, 105, 99, 80, 70, 55…
Wołałam położna już w połowie tych znikających cyferek ale głośny pisk ktg zmobilizował mnie do zerwania się na równe nogi.
Lekarz. Znów szpital.
Na wózku, ze swoją poduszką w ręku systematycznie jeździłam na salę przedporodową.
Nie raz mówiono o cesarce. Sąsiadki z sali robiły zakłady czy tym razem wrócę na patologię czy jednak poporodowa.
Na krótko przed porodem wyszliśmy do domu.
17.10 wizyta u lekarz prowadzącego.
Wcześniej ktg.
-“To co? Idziemy do domu i zabieramy torbę do szpitala” lekarz dodał z uśmiechem
“ma Pani skurcze, nie czuje ich Pani? Ale tak na spokojnie proszę jechać, byle dzisiaj”.
Gdy mąż szukał miejsca do parkowania blisko szpitala ja czekałam pod windą.
Wystraszony kurier robiąc krok w tył stwierdził, że on ze mną windą nie jedzie 🤪
Po obejrzeniu meczu, połowy internetu nic nadal się nie zmieniło. Dopiero ok 6 rano zaczęła się akcja.
O godz 9.50 położna zapytała męża czy przecina pępowinę. Tak szybko jak zapytała tak szybko zmieniła zdanie i od razu sama to zrobiła.
Zmęczona, z ulgą, że już po nagle zapytałam męża:
Czy on nie powinien płakać?
Cisza po moim pytaniu wydawała się wiecznością.
Dostał 8 punktów, potem 9, 10.
Dostałam go w końcu. Nikomu nie chciałam oddać.
Niesamowita historia, chyba przeżyłam ja z panią. Ryczałam i bałam się czytać so końca.
P.s jest pani niesamowita
Dziękuje
Dziękuję, wzruszyłam się po przeczytaniu Pani komentarza.